Miasto 44. Spóźniona recenzja.

Sądziłem że kino mnie nie rusza, ale się myliłem. Niektóre sceny zostaną na długo w głowie. Dawno nie wychodziłem z kina naprawdę poruszony. Miasto 44 Jana Komasy jest filmem zarazem udanym i nieudanym. Nieudanym, bo reżyser zgubił gdzieś szanse na zrobienie polskiego „Szeregowca Ryana”. Udanym – bo to niezbędnie potrzebny krzyk o pamięć koszmaru jaki rozegrał się w 1944 roku zrealizowany na światowym poziomie.


Każdemu z nas pozostaje samodzielnie wybrać jedną z tych ocen. O ironio, Miasto 44 staje się w ten sposób bardzo bliskie samemu Powstaniu Warszawskiemu, które do dziś oceniane jest tylko dobrze lub tylko źle. Tymczasem jest trzecia droga, co do istnienia której utwierdził mnie właśnie obraz Jana Komasy: Powstanie wybuchło, bo musiało wybuchnąć. Nie było innej możliwości.
Po 5 latach sadyzmu Niemców, ładunek rozpaczy i rachunek krzywd był tak wysoki, że trzeba było go spłacić. Niestety, nie zwracając uwagi na realia. Człowiek torturowany, gnębiony, zaszczuwany nie zastanawia się w pewnym momencie czy powinien się mścić czy nie. Kiedy może – wywiera zemstę. Tak zrobili młodzi Warszawiacy. Dlatego zdroworozsądkowe oceny nie mają tu sensu. Jak powiedziała na Tofifest 2014 wielka polska aktorka Danuta Szaflarska: „nikt kto tam nie walczył nie będzie w stanie o Powstaniu opowiedzieć”. A jednak sądzę, że Komasa dał radę, właśnie dlatego, że jest w wieku tych, o których opowiedział językiem swojego filmu.

Tragedia Powstania w Warszawie jest traumą jaką Polacy przepracowują od 70 lat. Niezmiennie około 1 sierpnia, w rocznicę wybuchu Powstania, w mediach pojawiają się ogniste polemiki. Wielkie i małe umysły psioczą na głupotę dowódców, którzy zdecydowali o wybuchu tego
zrywu lub ich gloryfikują. Pośrednich ocen nie znalazłem. No bo jak tu oceniać rozpaczliwy wybuch uczuć tłumionych przez 5 lat niemieckiego terroru i mordu? Wybuchu, który miał trwać 3 dni, a trwał o 60 dłużej.  Wybuchu, który miał zakończyć się szybkim wejściem rosyjskich czołgów, witanych na Marszałkowskiej przez elitarne oddziały Armii Krajowej. Wybuchu, który przyniósł zagładę Warszawy (90% zniszczeń), śmierć ok. 200.000 ludzi (w tym 20.00 żołnierzy AK, reszta to CYWILE) oraz prawie całkowite wybicie kwiatu młodej inteligencji – najbardziej aktywnych i kreatywnych ludzi młodego i średniego pokolenia (bo to oni nadawali ton tej walce).
Film Miasto 44 pokazuje właśnie tę tragedię. Tragedię wspaniałych młodych ludzi, którzy mieli 14- 15 lat gdy wybuchła wojna. Gdy dzisiejsi nastolatkowie dorastają pomiędzy poszukiwaniem kolejnych wersji ulubionej gry komputerowej, a problemami z hejtem na Facebooku, tamci dorastali pomiędzy rozstrzelaniami na ulicy, nieustającym mordem w gettcie, a katownią gestapo na Szucha. W 1944 mieli po 19-20 lat. Chcieli zemsty. 

W filmie Komasy sportretowana jest grupa młodych, jakbyśmy dziś powiedzieli, kumpli i kumpelek, którzy są właściwie tacy sami jak dzisiejsza młodzież. Tyle że zamiast na koncerty i imprezy, chodzą na tajne kursy strzelania. Głównymi bohaterami filmu są należący do tej „paczki” Stefan (w tej roli Józef Pawłowski) Alicja pseudonim „Biedronka” (Zofia Wichłacz) oraz Kama (Anna Próchniak). Komasa już raz portretował grupę nastolatków – w Sali Samobójców. Może dlatego w Mieście 44 wychodzi mu to tak swobodnie. Pokazuje ich jako pełnych wiary, nieco naiwnych i wbrew pozorom - niezdających sobie sprawy z tego jak wygląda prawdziwa walka. Ale ta wiedza przyjdzie do nich szybko i  strasznie.

W filmie wybuch Powstania to karnawał. Picie wina, śpiewy, polskie flagi na ulicach. Ale potem z minuty na minutę rośnie groza. Sceny walki zrealizowane są z rozmachem, na światowym poziomie. Wstrząsająco zobrazowana został krwawy epizod z wybuchem czołgu-pułapki na Starym Mieście, który przyniósł śmierć ponad 300 osób.
Na tym tle kontrowersyjnie wypadają sceny „miłosne”, zwłaszcza znane z trailerów filmu ujęcie pocałunku głównych bohaterów wśród przelatujących wokoło pocisków smugowych. W filmie jest też seks, który wywołał protesty weteranów Powstania.

słynny, kontrowersyjny pocałunek ze strzałami w tle
Zdecydowanie największe wrażenie robią jednak nie sceny walki, ale szpitale. Wnętrza powstańczych szpitali to piekło na Ziemi. Więcej nie powiem, bo nie chcę robić „spoilerów”.

Największym minusem „Miasta 44” jest zagubienie szansy na poprowadzenie Stefana, Kamy i „Biedronki” jako niezwykle wyrazistych postaci. Józef Pawłowski grający Stefana nie wykorzystuje drzemiącej w nim charyzmy. Potencjalnie świetne, acz niewykorzystane dla filmu, są kreacje Anny Próchniak jako czarnowłosej i zadziornej Kamy oraz Zofii Wichłacz. Ta druga zupełnie słusznie dostała za nią nagrodę aktorską na festiwalu w Gdyni w tym roku. Wydobyć z postaci blondwłosej, ulotnej i prawie nic nie mówiącej dziewczyny tyle emocji, ile zdołała Wichłacz, to sztuka zapowiadająca talent aktorski.

Zofia Wichłacz jako "Biedronka"
Na Miasto 44 iść trzeba. Czy się uważa Powstanie za „przestępstwo i samobójstwo”, czy za bohaterski zryw pełen chwały. Przy wszystkich swoich mankamentach film, jest jedną z najciekawszych produkcji naszej kinematografii. Jest też niestety filmem, którego Polak nie będzie umiał oceniać z dystansem. Tak jak tych 63 dni w sierpniowej Warszawie 1944 roku.

Komentarze